środa, 13 października 2010

Ubuntu

Dziś nadszedł dzień zmian! W dzisiejszym odcinku opowiem Wam wrażenia z opuszczenia świetnej (tak, zawsze będzie dla mnie świetny) dystrybucji jaką jest Arch Linux dla iście genialnej dystrybucji zwanej Ubuntu. Zostańcie z nami!

Nie porzuciłam Archa dlatego że był zły. Mi się podobał, choć nie wszyscy tak twierdzą. Może dlatego, iż nawet gdy coś się psuło traktowałam to jako okazje do nauki i poznawania systemu, co przyczyniło się do mojej większej świadomości informatycznej. Dzisiaj mogę się odprężyć. System stoi w pełni dostosowany do moich potrzeb, a ja prawie nie kiwnęłam palcem.

Dlaczego więc jednak rzuciłam Archa? Mój brat mnie przekonywał do instalacji Ubuntu już od dawna. Mówił, że jego doświadczenia z Archem były niezbyt udane. No i w końcu przyszedł czas kiedy na poważnie zaczęłam myśleć o formacie. Ciągle wolna przestrzeń dyskowa na partycji głównej oscylowała w granicach ~300MB co było dla mnie strasznie uciążliwe przy instalacji nowego oprogramowania bądź aktualizacji (które robiłam dość często po doświadczeniach z openSuse - tam nie robiłam w ogóle i gdy nagle chciałam zainstalować pewnopenSuseą paczkę wymagała nowszej wersji czegoś zaktualizowałam to coś to posypała się reszta itd).

Próbowałam to czyścić, ale powiedzmy sobie szczerze, po tym co się stało mogło się sypać wszystko. Chodzi mi o akcje sprzed roku (już rok minął o jaa...) gdy miałam straszny błąd w systemie plików ext3 na partycji root, a potem miałam kernel panic no i w ogóle chaos. Po tym mnóstwo uszkodzonych plików na pewno gdzieś zalegało. Nie widziałam ich, ale byłam ich świadoma. Koniec z tym.

Tak więc ściągnełam Ubuntu 10.10 Maverick Meerkat (które nawiasem mówiąc jest jak świerze bułeczki bo wyszło w poniedziałek - 11.10.2010).

Pierwsze wrażenie? Fatalne, ale już wyjaśniam dlaczego. Odpaliłam to w formie live z CD. Skutek był taki, że po gdzieś 5 minutach nagle wyłączył mi się touchpad, potem wiele aplikacji się zawieszało i ogólnie byłam zniechęcona. Wiedziałam jednak, iż jest to na pewno wina formy, a nie samej dystrybucji, tak więc instalacja jednak została rozpoczęta.

Bardzo prosty instalator. Króciutki czas oczekiwania. Zero problemów na tym etapie. Ciekawostą i nowością jest dla mnie, iż Ubuntu nie ma hasła roota tzn nie wchodzi się na roota. Użytkownik do tego uprzywilejowany może korzystać z sudo. Ciężko będzie mi pamiętać jeśli będę robić coś z konsoli bo zawsze było su + hasło root i o dodatkowych 5 znakach (bo + spacja ;)) mogłam zapomnieć.

Po instalacji oczywiście wszystko śmiga. Kiedyś nie przepadałam za GNOME i byłam twardym zwolennikiem KDE. Potem wyszło KDE 4.0 które wieszało się i psuło niewiarygodnie często i zmusiło mnie do emigracji na Xfce do czasu bodajże wersji 4.2 która już chodziła w miarę przyzwoicie. Od tego momentu owo środowisko nie fascynowało mnie jak dawniej. Cieszę się że mogę poczuć coś nowego z czym jeszcze nie miałam doczynienia na codzień (poza lekcjami informatyki, gdzie oprócz Visty postawione jest też Ubuntu).

Co mnie powaliło? W Archu, aby dostosować system do stanu używalności trzeba przejść przez mase komend i plików konfiguracyjnych. Po jego instalacji dostajecie samo serce - kernel, nic więcej. X-y (okienka) trzeba zainstalować i skonfigurować sobie samemu. Pamiętam, iż bardzo ciężko było z konfiguracją sieci bezprzewodowej. Może dlatego, że było to 2 lata temu, a teraz zmieniła się troche technika? A może nie? Bynajmniej pamietam, iż walczyłam z WiFi 3 miesiące! Tak! Aż tyle!

W Ubuntu dostaje skonfigurowany system z przeinstalowanym GNOME i paroma przydatnymi programami w stylu Firefox czy OpenOffice. I co ciekawe! Nawet klawisze multimedialne laptopa działają od samiutkiej instalacji. Na Archu doprowadzenie ich do używalności (do dziś nie pełnej, bo chodziło tylko głośniej-ciszej-wyłącz dźwięk) było jednym z moich kluczowych osiągnięć.

Co jeszcze powiem? Stwierdze, iż może być to trochę system dla leniwych, bowiem w przeciwieństwie do Archa, ani razu jeszcze nie użyłam konsoli! No ni komendki! Nawet maciupciej! xD Dojdzie do tego, że połowe zapomnę >.<

Edit: Dodatek nadzwyczajny! Siedze i tak mi trochę za cicho oraz trochę za zimno w palce. Trzeba przyznać, że organizacja wiatraczków jest bardziej wydajna! Po zainstalowaniu sensorów temperatury dostrzegam, iż oscylują około 60 stopni C! Na Archu było koło 90! W końcu komputer trochę odetchnie!

To tyle moich przemyśleń związanych z Ubuntu. Pewnie nie raz jeszcze porusze ten temat na blogu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz