niedziela, 3 stycznia 2010

Gdy wskoczył między drzewa pędził co sił przed siebie. Jego ciało zwinnie i szybko poruszało się wśród zieleni. Swoją szybkością nie zakłócał ciszy lasu. Nie poruszał ani jednego listka, ani jeden szmer nie zakłócał szumu drzew. Nawet światło nie zdążyło paść na jego powierzchnię, by odbić blask księżyca ukazując jego aktualną pozycje. Gdyby ktoś tam stał to nawet nie zauważyłby, że minęła go jakże piękna kreatura. Niedane mu było pędzić długo. Bardzo szybko las zaczął się przerzedzać i w oddali pojawiły się światła miasta.


Jak to miał w zwyczaju, przystanął na szczycie góry tuż nad mieściną, by podziwiać nocne życie gospodarzy. Uwielbiał stać tak nocą. Ludzie fascynowali go od wieków. Ich kultura i zachowania w dzisiejszych czasach różniły się od tego, co było, gdy był jeszcze pisklęciem, dlatego nad wyraz się tym interesował. Jak sam powiedział swojemu wrogowi, on biegł z duchem czasu. Nigdy nie stał w miejscu, bo taka wegetacja prowadziła do nieuchronnego upadku.

Czas stanowił bardzo wielką rolę w jego życiu. Normalna osoba ma dwadzieścia cztery godziny na dobę. Większość społeczeństwa jeszcze narzeka na to, iż wszystko tak szybko ucieka im sprzed nosa. To oni sami są sobie winni. Oni sami nie umieją docenić minut, tak ważnych w ich życiach. Każda się liczy, nawet najdrobniejsza sekunda i on o tym wiedział. Jakby tego nie doceniał, to jego życie wyglądałoby zupełnie inaczej, bo jak można żyć tylko w świetle nocy? To tak mało czasu! Rzekłby normalny zjadacz chleba.

Nie chcąc tracić tych ważnych chwil, pognał w stronę gospody, gdzie zawsze mógł wejść i odpocząć niezależnie od pory dnia. Mknął wśród zaryglowanych budynków. Na niektórych z nich ukazywały się szare napisy „przecz stąd” i „wynocha” najczęściej na nich gościły. Nie dziwił się mieszkańcom, tak często w ostatnich dniach ktoś ginął bez śladu, jak mieli być mili dla obcych?

Jednak on nie był obcy. To było jego miasto. Mimo iż pojawiał się tam tylko w nocy, populacja nie bała się go, wręcz przeciwnie, witała go z uśmiechem na ustach. Choć co parę lat znikał, kryjąc swoją wampirzą tożsamość, to jednak zawsze wracał.

Stanął pod obszernymi drzwiami knajpy i popchnął je dość mocno. Otwierając ukazały ciepłe i przytulne wnętrze. Po lewej i prawej porozstawiane były stoliki, teraz w większości puste, jednak gdzieniegdzie znalazł się jakiś pijany delikwent. Naprzeciwko pod samą ścianą ciągnął się bar. Na nim stało wiele pustych butelek czy kufli ociekającymi różnymi trunkami. Po drugiej stronie stała dość tęga kobieta wycierająca jedną ze szklanek w starą szmatę. Miała na sobie fartuch ze świeżymi i jeśli go węch nie myli, piwnymi plamami.

Mężczyzna ruszył szybkim krokiem do lady i usiadł na jednym z podwyższonych krzeseł.

-Widzę, że miałaś dziś pracowity dzień – rzekł kiwając kłową w stronę pustych butelek.

-A tak. Kolejny obcy przyjechał do miasta. Bugon powiedział, że ma sobie pójść i on poszedł. Potem jak opętany stawiał jedną flaszkę za drugą w celu świętowania zwycięstwa nad nieznajomym. Gdy on w końcu padł jak kamień – wskazała ręką na mężczyznę w jednym z kątów karczmy. Faktycznie spał tam Bugon, miejscowy myśliwy, przynajmniej z zawodu, bo na pewno się tym nie zajmował. Mężczyzna lubił się wpędzać się w tarapaty, a gdy ktoś raczył go z nich wyciągnąć, twierdził, że to wszystko jego zasługa, dlatego nikt nie lubił go ratować. - to ktoś inny zaczął i tak samo poszło. Ja tam nie narzekam. Interes się kręci, kasa leci.

-No tak. Nie będziesz wyrzucać klientów.

Nastała chwila ciszy, podczas której kobieta wzięła kolejną brudną szklankę, czystą kładąc na jedną z półek wiszących za nią.

-A jak Tobie minął dzień? - zapytała zmęczona słuchaniem szorowania.

-Spotkałem starego przyjaciela.

Znów milczenie tym razem od czasu do czasu przerywane chrapaniem Bugona.

-Rozwiniesz? - ponownie próbowała przerwać dyskomfortową sytuację.

-Nie.

Odrzekł krótko i skierował się w stronę schodów. Na górze miał swój pokój. Nie chciał kupować stałego miejsca, za dużo papierkowej roboty, a on przecież musiał być dyskretny. Zostawianie swojego imienia na różnych papierach, w różnych miejscach i co najważniejsze w różnych epokach nie sprzyjało utrzymywaniu swojego istnienia w tajemnicy. Ludzie zapominali, ale co na papierze to na papierze.
Już postawił nogę na pierwszym stopniu, gdy zza pleców usłyszał swoje imię.

-A... Kylmeri! Jakaś dziewczyna Cię szukała. Mówiła, że jest pewna, że tu jesteś i będzie tu przychodzić tak często, aż Cię znajdzie. Masz szczęście, że już wtedy Bugon leżał pod stołem, bo diabli wiedzą co by mu wpadło do głowy, jeszcze by skrzywdził dziewczynę, a ona taka drobna... taka...

-Vanessa! Do sedna! Czego chciała?

-Spotkać się. Mówiła, że Cię zna. Z Fatorii. Nawet nie wiedziałam, że byłeś w stolicy. Kim ona jest? Siostra? Żona? A może kochanka?

-Nie Twój interes. - powiedział krocząc na górę myśląc o swojej starej znajomej. Nie widział jej od lat. Ciekawe co ją tu sprowadza.



Do części pierwszej | Do części trzeciej

Spodobało się moje opowiadanie? Masz ochotę na więcej? Tutaj znajdziesz spis opowiadań.

2 komentarze:

  1. WIĘCEJ WIĘCEJ WIĘCEJ WIĘCEJ WIĘCEJ WIĘCEJ WIĘCEJ WIĘCEJ WIĘCEJ WIĘCEJ WIĘCEJ WIĘCEJ.

    Może sama zacznę coś uploadowac?

    Greetings ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale nie mam co ^^" Chyba, że Szarego, albo Bractwo, albo Sir Hanavana :P Obecnie zajmuje się Starszymi, ale tego jest za dużo. Hanavan leży i kwiczy, nie wspominając o Bractwie, które zacznę od początku po zmodernizowaniu sporej części.

    OdpowiedzUsuń